Zbrodniarz był bowiem na tyle zuchwały i bezczelny, że uderzył brata Jeremiasza w głowę głowicą mojego własnego sztyletu, który ukradł mi, gdy byłem pogrążony w opiumowym śnie! Stąd moje zaskoczenie, gdy obudzony przez przeora nie znalazłem w pochwie sztyletu. Kiedy dowiedziałem się, do czego został użyty, poczułem w tym coś złośliwego i osobistego zarazem, jakby łotr mnie znał i chciał sobie ze mnie zakpić. Wiedziałem, że nie popełniłem tego mordu, ale kto by mi uwierzył? Brak sztyletu dowodził mojej winy, gdyby tylko ktoś na to wpadł, albo morderca to komuś zasugerował. Dla własnego dobra musiałem znaleźć sprawcę i to szybko.
Dzwon klasztorny, wzywający mnichów na tercję, przerwał mi rozmyślania. Dopiłem nalewkę i podniosłem się, by wyjść razem z moimi gospodarzami spieszącymi do kościoła. Oprócz mnie, i w mniejszym stopniu przeora, jeszcze tylko jedna osoba miała sposobność zabić brata Jeremiasza i musiałem to teraz wyjaśnić.
– Jedna chwila, ojcze Jacku. Czy ów kupiec, socjusz imć Kwaka, w istocie spadł ze schodów i poturbował się tak mocno, jak na to wyglądało?
– Owszem. Ma skręconą rękę, stłuczone żebra, zwichniętą szczękę i okropnie poranione lico. Bardzo cierpiał, a mimo to nie chciał na noc zostać w niemocnicy. Posmarowaliśmy mu jeno rany gojącą maścią, obandażowaliśmy twarz, a rękę zawiesiliśmy na temblaku. Widać pomogło, skoro dotąd nie zgłosił się na zmianę opatrunku.
Nie miałem więcej pytań. Oni poszli się modlić, a ja do izb dla gości. Wszyscy siedzieli przy stole w jadalni, gdzie czeladź klasztorna podała śniadanie. Dosiadłem się do nich, bo byłem głodny jak wilk. Jedliśmy i obserwowaliśmy się wzajem w milczeniu. Sześciu ludzi, z których wszyscy kłamali jak najęci, ale żaden nie mógł być mordercą, a jednak jeden musiał nim być.
Rakuszanie, wyróżniający się strojem na modłę hiszpańską, przybyli zwykłą, nieoznakowaną karetą podróżną z dwojgiem służby i woźnicą, których zostawili w izbach czeladnych. Obaj mówili dobrze po polsku. Napuszony radca cesarski Daniel Printz przyznał, że pochodzi ze Szląska, natomiast nie rzucający się w oczy komornik Jonas von Heissberg wyglądał na Żyda. Kłamali, że wracają z Krakowa do Pragi, podczas gdy przybyli z Wiednia i jeszcze dziś mieli ruszać z powrotem. Inflantczyk Wrader, którego wcześniej znałem tylko ze słyszenia, człowiek do specjalnych poruczeń króla Stefana, obecnie świadczący sekretne usługi królowi Zygmuntowi, łgał połowicznie, powiadając, że zdąża z Zatora do Krakowa, podczas gdy dopiero zeń przybył. Kupiec Kwak łgał utrzymując, że wiezie tylko norymberszczyznę (dlatego wolał nie naprawiać koła w klasztorze, by jego tajemnica przypadkiem się nie wydała), o czym musiał wiedzieć jego niefortunny socjusz, niejaki Morawski, ów poturbowany. Gdyby brat Jeremiasz jakimś sposobem odkrył ich sekrety, każdy z nich miałby dobry powód, by go uciszyć.
Niestety, wszyscy jak jeden mąż mieliśmy doskonałe alibi – każdy z nas ze smakiem wypił pełny kubek likworu „Benedictine” wymieszanego z laudanum, który powaliłby nawet konia. Morawskiego nie było co prawda przy stole, gdzieśmy społem spożywali wieczerzę i gdzie brat Jeremiasz potraktował nas tynkturą, bo już wówczas, świeżo opatrzony przez ojca Jacka i brata Jana, spoczywał w izbie sypialnej, ale, co doskonale pamiętałem, brat Jeremiasz, prawy miłosierny samarytanin, odwiedził i jego. A wracając do nas z próżnym kubkiem, słusznie zauważył, że zwłaszcza cierpiącemu trunek zrobi dobrze na sen. Mimo to Morawski rzucał się na łożu i jęczał, gdy pozostali układali się do snu, acz rano chrapał już jak wszyscy, a i teraz najwyraźniej rany mu zbytnio nie doskwierały, choć na licu prawie całkiem osłoniętym bandażami i tak ciężko było dopatrzeć się czegokolwiek.
Skończyliśmy śniadać i dopiero wówczas Kwak przerwał milczenie.
– I jak, wiadomo już, co stało się temu mnichowi? Możemy ruszać?
– Niestety – rozłożyłem ręce.
– Nie możemy dłużej czekać! – odparł.
– Ani my – oświadczyli posłowie cesarscy.
– Ani ja – dodał Wrader i pierwszy wstał od stołu. – Chodźmy do przeora.
– Mnisi są na tercji – zauważyłem.
– Nie szkodzi. Zaczekamy przed kościołem.
Kiedy zabierali podręczne rzeczy z izby sypialnej, zagadnąłem Morawskiego:
– Jak acan się czujesz?
– Obze – stęknął niewyraźnie, co nie dziwiło u człowieka z nastawioną szczęką.
Pożegnaliśmy się zdawkowo. Po ich wyjściu wyciągnąłem się na posłaniu i zacząłem myśleć. Coś mi nie pasowało. Gdzieś popełniłem błąd w założeniu, co zapędziło mnie w ślepą uliczkę. W efekcie wypuściłem z rąk przebiegłego mordercę. Bo jeden z tej piątki musiał nim być, bez żadnego dubium.
KONIEC ODCINKA DZIEWIĄTEGO
PYTANIE DO CZYTELNIKÓW:
No więc pora na decyzję – kto zabił?
SŁOWNICZEK
Brat (frater) – zakonnik bez święceń kapłańskich (w przeciwieństwie do ojca).
Hospitaliusz – opiekun gości klasztornych.
Infirmierz – przełożony nad infirmerią (izbą chorych, „niemocnicą”).
Jałmużnik – zakonnik czuwający nad podziałem żywności, odzieży i jałmużny dla ubogich.
Jutrznia (laudesy) – nabożeństwo odbywane o świcie (między nokturnami a prymą).
Kapitularz – miejsce zebrań zgromadzenia mnichów.
Klauzura – zamknięta dla obcych część klasztoru.
Koadiutor – tu: pomocnik opata (i jego przyszły następca) wyznaczony przez króla, pełniący rolę przeora.
Komandatariusz – na mocy tzw. komendy odgórnie wyznaczony przez króla przełożony klasztoru (czasem bez święceń i ślubów zakonnych, a nawet nie mieszkający w opactwie, tylko czerpiący dochody należne opatowi).
Kompleta – kończąca dzień (odmawiana po wieczerzy – cenie) krótka wspólna modlitwa za spokojną noc i dobrą śmierć.
Liturgia godzin (brewiarz) – rodzaj modlitw odprawianych 7 razy w ciągu dnia, obowiązkowych dla osób, które przyjęły święcenia lub śluby wieczyste; brewiarzem nazywa się także modlitewnik do liturgii godzin.
Nieszpory – dłuższe nabożeństwo wieczorne.
Nokturny (wigilie, matutina) – modły nocne odprawiane po północy.
Nona – krótkie oficjum odprawiane o godz. 9-tej (wg rachuby rzymskiej), czyli ok. 3-ej po południu.
Oblat – dziecko oddane w służbę bożą.
Oficjum – wspólna modlitwa liturgiczna w ramach liturgii godzin (brewiarza) odprawiana przez zakonników w chórze 7 razy podczas dnia (pory modlitw wyznaczały rytm dnia zakonników wg następującego porządku: nokturny, jutrznia, pryma, tercja, seksta, nona, nieszpory, kompleta).
Opat – przełożony klasztoru wybrany przez zgromadzenie jako reprezentant Boga.
Profesja – złożenie ślubów zakonnych.
Przeor – zastępca i pomocnik opata (w regule św. Benedykta), w niektórych zakonach przełożony klasztoru.
Pryma – pierwsza kanoniczna godzina dnia według rachuby rzymskiej (ok. 6 rano), tu: pierwsze oficjum (modły) dzienne.
Refektarz – sala jadalna w klasztorze.
Scholastyk – kierownik szkoły (scholi) klasztornej.
Seksta – oficjum odprawiane około południa.
Szafarz – w klasztorze dbał o zaopatrzenie i wyżywienie, kupował i sprzedawał grunty i lasy, egzekwował należności, miał w pieczy folwarki, młyny, browary i stawy rybne.
Tercja – oficjum trzeciej godziny, które śpiewano ok. 9-tej rano.
Tonsura – wygolony krążek na głowie mnicha.
Wirydarz – ogród umieszczony wewnątrz klasztoru, ze studnią lub fontanną na środku.