Jak Lolek chciał zostać piłkarzem

Wadowice to małe miasto, w którym życie skupia się wokół rynku, a przy nim stoi okazały kościół parafialny pod wezwaniem Ofiarowania Najświętszej Maryi Panny. Tu Lolek był ochrzczony 20 czerwca 1920 r. i tu przystępował do I Komunii Świętej, czego jego mama już nie doczekała. Lolek na zawsze zapamiętał ten dzień, kiedy w gronie swoich rówieśników i rówieśnic przyjmował po raz pierwszy Eucharystię.

Pomiędzy kościołem, domem rodzinnym, a nieodległą szkołą biegnie życie małego Lolka. I to biegnie raczej szybko jak na tak senne miasteczko, bowiem Lolek żwawo przebiera nogami – jest ruchliwym i wysportowanym chłopcem.

Rano chłopcy jak zwykle spotykają się przed lekcjami pod kościołem. Kilku odbija piłkę na przykościelnym placyku. Po szkole ma się bowiem odbyć mecz, który każda z drużyn chce koniecznie wygrać. Rozgrywki między klasami stanowią wydarzenie, „świętą wojnę”. Każdy chłopiec pragnie wygranej i Lolek też tę sprawę traktuje bardzo serio. Ale jest już późno, a Lolek przed lekcjami musi wstąpić na chwilę do kościoła na krótką modlitwę. Modli się też przed i po jedzeniu, a także podczas odrabiania lekcji, jest ministrantem i częściej niż inni przystępuje do komunii. No i doskonale pamięta, jak kiedyś wybił piłką szybę w kościelnym oknie i dostało mu się po uszach od księdza proboszcza.

Mówi więc stanowczo:

„Dość, chodźmy się uczyć”.

Chłopcy zwieszają nosy na kwintę i posłusznie przerywają zabawę, no bo co to za gra bez bramkarza? A poza tym Lolek ma w sobie „coś”, czego rówieśnicy nie umieją nazwać, ale co sprawia, że cieszy się wielkim mirem.

Lekcje wszak biegną szybko, jeśli wiadomo, że po nich już nic nie przeszkodzi w rozegraniu meczu – kolejnej „świętej wojny”, jak między słynnymi klubami krakowskimi: „Wisłą” i „Cracovią”! Skórzaną futbolówkę, marzenie każdego chłopca, zastępuje zwykła szmacianka, ale co tam!

W trwającej 4 lata „podstawówce”, zwanej wówczas „powszechniakiem”, Lolek grywał na obronie i nawet wyrobił sobie niezłą markę wśród młodych piłkarzy.

„Martyna”! – wołali na niego koledzy uważając, że swą grą przypomina znanego obrońcę o tym nazwisku z lwowskiej „Pogoni”, reprezentanta Polski.

Ale Karol niedawno rozpoczął naukę w 8-letnim gimnazjum, zmienił też specjalność futbolową i został bramkarzem. I to niezłym! Pokonać Lolka to sztuka nie lada, bo chłopak jest fest, a ręce ma długie.

Podaj!

Kiwaj!

Strzelaj!

Jeee…Nie ma gola!

Ten Lolek jest niemożliwy! Wszystko łapie! – łapią się za głowy koledzy z przeciwnej drużyny.

Robią co mogą, nie zawsze przestrzegając fair play. Politwka nie lubi Żydów, więc co rusz złośliwie fauluje Jurka Klugera, z którym stale się kłóci na temat roli Żydów w rewolucji bolszewickiej w Rosji. A jego druh Żmuda, też antysemita, usiłuje nieprzepisowo powstrzymać Zweiga, najlepszego piłkarza w Wadowicach. Wszystko na próżno. Zweig właśnie dostaje dobre podanie od Selingera, kiwa elegancika Czupryńskiego, którego bardziej od gry interesuje prezentowanie dziewczynom nowego stroju gimnastycznego, i potężnym strzałem pakuje piłkę do bramki. Przeciwnicy mają ostatnią szansę na wyrównanie – Kogler podcina w polu karnym Kęska. Rzut karny! Do piłki podchodzi świetny sportowiec Siłkowski i mierzonym strzałem posyła szmaciankę prosto w „okienko” bramki strzeżonej przez Wojtyłę. Ale co to? Lolek wyciąga się jak struna, wybija, frunie w powietrzu jak ptak i końcami palców wypycha piłkę!

Brawo Lolek! – cieszy się Jurek Kluger z tej kolejnej udanej „parady” Karola, który dziś akurat gra w jego drużynie i właśnie zostaje „ojcem” jej zwycięstwa.

Jurek to przyjaciel Lolka i jego kolega z klasy, ale przy tym Żyd. A niewielu Polaków lubi Żydów, których sporo mieszka w miasteczku, bo mówią swoim językiem, mają inną wiarę i zwyczaje.

Kiedy chłopcy skończyli „powszechniaka” i zdali egzamin do gimnazjum, Jurek pierwszy dowiedział się o wynikach i przybiegł powiadomić o tym Lolka, który akurat posługiwał do mszy. Nie zważając na to, tak go rozpierała radość, Jurek wrzasnął na cały kościół:

„Lolek, Lolek, zostałeś przyjęty!”

Wszyscy się na niego obejrzeli, a po mszy pewna pani zdziwiła się, że syn prezesa gminy żydowskiej wchodzi do kościoła. Gdy się o tym Lolek dowiedział, odparł rozżalonemu przyjacielowi:

„Czemu miałaby się dziwić? Przecież jesteśmy wszyscy dziećmi jednego Boga!” – bo tata nauczył Lolka szacunku dla wszystkich dobrych ludzi bez różnicy.

I na dowód tego Lolek wybiera się razem z tatą do synagogi, czyli żydowskiej bożnicy na koncert znanego śpiewaka, Mosze Kusewickiego. Bo jest w Wadowicach „tylko jedna taka rodzina”, która nigdy nie okazuje śladu wrogości wobec Żydów: Lolek i jego tata. W razie potrzeby Lolek staje w obronie żydowskich kolegów, a kiedy gruby Poldek Goldberger, syn dentysty, nie może grać, Lolek zawsze godzi się stać w bramce drużyny żydowskiej.

Po wygranym meczu chłopcy poklepują swojego znakomitego bramkarza i już myślą o nowej zabawie. Gdyby to była zima, pobiegliby na sanki i łyżwy nad rzekę Skawę lub poszusować na nartach na pobliskich pagórkach, albo nawet poskakać na własnoręcznie zbudowanej skoczni, na której najlepsi osiągali odległość „aż … sześciu metrów”.

*

Dziś Lolek nie pójdzie pograć z kolegami w piłkę. Nie doczeka się też przyjazdu starszego o 13 lat brata Mundka, z którym spędzają każdą wolną chwilę na zabawach i wędrówkach po górach. Ani nie wybierze się z ojcem po kolacji na tradycyjny spacer za miasto. Pan Karol bowiem, w przeciwieństwie do chorowitej żony Emilii, zawsze cieszył się dobrym zdrowiem i znakomitą kondycją. W niedzielę zabiera Lolka na dłuższe wypady na Leskowiec lub inne szczyty Beskidu Małego, do sanktuarium w Kalwarii Zebrzydowskiej, czasem nawet w wysokie Tatry.

Lolek uwielbia te wycieczki, bo tata jest wielkim znawcą przyrody – uczy syna rozpoznawać rozmaite gatunki roślin i zwierząt, śpiewa mu przy ognisku piosenki harcerskie i legionowe, przygrywając sobie na gitarze. Jest też trenerem Lolka – strzela na bramkę silnie i celnie, a Lolek szlifuje swe bramkarskie umiejętności. Czasem grywają nawet w mieszkaniu.

Ale nie dziś. Dziś będą się tylko modlić. Doszła ich bowiem hiobowa wiadomość – Mundek nie żyje! Dopiero co zatrudniony po studiach w szpitalu w Bielsku, „zmarł u progu samodzielności zawodowej, zaraziwszy się, jako młody lekarz, ostrym wypadkiem szkarlatyny” od swej pacjentki. Karol-senior i Karol-junior zostają sami na świecie.

Pan Karol po śmierci żony nie popadł w rozpacz, nie załamuje się także po stracie starszego syna. Staje się tylko jeszcze pobożniejszy i bardziej wymagający wobec siebie.

Były zawodowy wojskowy, zwany w miasteczku „Porucznikiem”, uważany jest za „mruka” i „odludka”. Nikogo nie odwiedza, rzadko odzywa się do sąsiadów, wychodzi tylko na zakupy i do kościoła. Ale dla syna zawsze ma czas – opiera go, przyrządza mu śniadania i kolacje w małej domowej kuchence, po staremu razem chodzą na obiady do jadłodajni „U Banasia”, nadal czasem kopią piłkę-szmaciankę. Tata strzela, Lolek broni, bo przecież wciąż chciałby zostać słynnym bramkarzem…

Tata nigdy z Lolkiem nie rozmawia o powołaniu kapłańskim, wprost przeciwnie – chciałby, żeby syn został wojskowym, ale sam jego przykład jest dla chłopca „jakimś pierwszym domowym seminarium”. Choć Lolek ma dopiero 12 lat i lubi bawić się tak samo jak jego rówieśnicy, to potrafi też coś, czego oni nie umieją i nie rozumieją – całkowicie pogrążyć się w modlitwie i kontemplacji, czyli rozmyślaniach. […]

Komentowanie wyłączone